sobota, 3 września 2011

Prostota

Życie w anoreksji było takie proste! Istniał tylko jeden problem: byłam obrzydliwie gruba. Wystarczyło tylko schudnąć – zrezygnować z kolejnego liścia sałaty, dołożyć godzinę ćwiczeń i już byłam w porządku. Decyzje były proste, cel jasno wytyczony. Cała doba zajęta: liczenie kalorii, wyszukiwanie kolejnych diet, ruch, ruch, ruch…

Miałam oddanych przyjaciół: wagi / w tym kuchenna do ustalania masy rzodkiewki /, centymetr, ciuchy, lustro. Oni zawsze potrafili mi doradzić, co zrobić, żeby odnaleźć Szczęście : SCHUDNĄĆ! Zapewniali, że każde pół kilograma mniej przybliża mnie do Krainy Wiecznego Błogostanu. Pocieszali: Dobrze Ci idzie! Jeszcze odrobina wysiłku! Mój świat miał średnicę centymetra krawieckiego, który oplatał mnie żelaznym uściskiem. Zabarykadowałam się za grubym murem tabeli kalorii, zawartości tłuszczu i cukru, indeksów glikemicznych. W samym centrum, na wysokim piedestale zasiadała Wszechmocna Anoreksja, której wiernie i bezgranicznym oddaniem służyłam, spełniając każdą Jej zachciankę i odgadując życzenia. Broniłam Jej ofiarnie. Nikt i nic nie miało wstępu do naszej Twierdzy. Minęły dwa lata. Anoreksję zostawiłam w jej ciasnej klitce i nie zamierzam jej już słuchać . Mam inne sprawy na głowie. Prowadzę firmę. Wyprowadziłam się do własnego mieszkania, kupionego za osobiście wydeptany kredyt. Płacę swoje rachunki ciężko zarobionymi pieniędzmi. Podpisuję kontrakty. Albo nie. Robię zakupy, gotuję, sprzątam. Chcę być Miłością i wciąż uczę się pokory, kiedy odkrywam, że nie pomogę wszystkim, którzy tego potrzebują, proszą. Zawsze ktoś czuje się urażony, odtrącony. Przeze mnie. Nie mogę być wszędzie. Nie jestem Bogiem. Przyjaciele przychodzą i odchodzą, znajomości kończą się, by ustąpić miejsca nowym. Panta rei… Nikt i nic na tym świecie nie jest dla mnie wyrocznią. Wszystko rozważam i WYBIERAM. Nie ma gotowych recept. Walczę z niesprawiedliwymi oskarżeniami, ludzką zawiścią, zachłannością. Każdego wieczoru patrzę, jak pękają kruche naczynia, w których składowałam skarby mojego serca. Każdego ranka lepię nowe. Paraliżujący strach, boleśnie przeszywająca niepewność i promienna nadzieja. Rozpacz Śmierci i ekstaza rodzącego się Życia. Stoję w centrum Wszechświata, w niemym zachwycie podziwiając ruchy planet, na które nie mam żadnego wpływu. ŻYJĘ. BOLEŚNIE. DOGŁĘBNIE. PRAWDZIWIE. Napisane przez pacjentkę cpp

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz